niedziela, 25 grudnia 2011

Świętowanie

Tak ostatnio zmienia się sposób myślenia, a z nim i życia w naszym kraju.
Zmian wiele, ale niektóre wg mnie są przynajmniej dziwne. Choćby sprawa przeżywania świąt. Boże Narodzenie stało się w tej chwili tak skomercjalizowane, że trzeba się starać, aby nie zatracić głębokiego sensu tego czasu, bo istny nawał czerwonych grubych krasnali (wiadomo, że św. Mikołaj tak nie wyglądał), promocji świątecznych we wszelkich branżach próbuje zagłuszyć to, co nie jest tak krzykliwe, ale jednak najważniejsze.
Kto wie, czy za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat nie będą najważniejsze w tym czasie takie właśnie promocje...

Tymczasem, póki nie mamy jeszcze takiego stanu rzeczy, można się przyglądać i obserwować, co dzieje się wokół i w którą stronę to zmierza.
Mam nieodparte wrażenie, że jakieś dziwne tendencje, mody próbują dziś człowieka odizolować od niego samego, a ściślej mówiąc, od jego wnętrza - stąd tyle zamieszania na zewnątrz.
A przecież święta w chrześcijaństwie to przeżywanie i przypominanie, zgłębianie tajemnicy, przez którą objawił się Bóg.
I nie da się inaczej, niż głęboko w sercu, takie tajemnice przeżywać. To proces, który latami może przynosić bardzo ciekawe i budujące wnioski, ale potrzebuje czasu i wewnętrznego skupienia, o które coraz trudniej. Natomiast cała szumna otoczka to tylko dodatek, który - jak może się wydawać - chce dziś grać pierwsze skrzypce.


Nie tylko zresztą takie sprawy jak wątki religijne, ale też inne, równie intymne dla każdego, dzisiejsza "kultura" rozpuszcza w sosie atrakcyjności i zbiorowości.
Moja znajoma relacjonowała niedawno, że widziała zbiorową akcję przytulania na Rynku Głównym.

No nie neguję tego, ale gdzieś we mnie - oprócz przytulania :) oczywiście - dystans do tego nadal jest. Nie sądzę, by intymność człowieka rozmieniana na drobne i przygodne, wręcz niewiarygodne i przygodne sytuacje była godna tego - tu się mi słowa narzuciły, ale nie o to idzie. Gdzieś gubi się to, co powinno być bez akcji - dlatego nie takie hurtowe sytuacje, ale uzdrawianie tam, gdzie to powinno się dziać.
Coraz bardziej mamy mentalność supermarketową: w dużych ilościach, niekoniecznie dobrej (nie mówiąc o najwyższej) jakości, w tłumie i z reklamą. 

Indywidualizm, i całe bogactwo osoby ginie w takim bezimiennym tłumie. Liczy się gromada, a nie pojedynczy człowiek. I chyba to mi się najbardziej nie podoba.



PS.
Wszystkim życzę jak najlepszego przeżywania Bożego Narodzenia - indywidualnie i w łączności z najbliższymi.

niedziela, 13 listopada 2011

"Góry moje, świerki moje..." A szczególnie Niemcowa :)

Gdyby nie góry, zastanawiam się, gdzie bym wypoczywał. Nie należę do wyczynowców, ale lubię taki rodzaj odpoczynku.
Nawet jeśli nie idę sam, tylko z jakąś większą grupą, staram się znaleźć takie chwile, żeby pooddychać ciszą.
Dziś jest ona coraz częściej towarem deficytowym w zabieganym społeczeństwie. I czasem mam wrażenie, że niektórzy wręcz jej unikają. Wiem, że nie odkrywam niczego nowego, ale nadal mnie dziwi ta ucieczka od braku dźwięków z zewnątrz jak i tych wewnętrznych.




Jakiś czas temu miałem taką odskocznię - wyjście w Beskid Sądecki - bardzo urokliwą część i mnie osobiście bliską. Nie znam jeszcze wszystkich jego zakątków, ale już sporą część widziałem. Są jednak miejsca, do których wracam z chęcią, np. do chatki na Niemcowej. Pierwszy raz byłem tam już parę ładnych lat temu - nie zmienia się na gorsze jednak to miejsce, co mnie bardzo cieszy.




(To rzeźba, bez której nie wyobrażam sobie chatki, tak jak i innych rzeczy, które się tam znajdują)




Takie obrazki jak ten z kotem wzmagają we mnie poczucie zupełnego zwolnienia płynącego czasu w miejscach jak Niemcowa. Jeszcze złote tło i byłoby prawie jak na średniowiecznych malowidłach symbolizujących bezczas. Tylko taki świecki. :)



 Widok z chatki


Trasa całościowo była przeciętna pod względem długości: pierwszy dzień z Rytra na Niemcową (spacerek); drugi: z Niemcowej do Szczawnicy (w miarę normalne tempo).


Trochę tuż po przebudzeniu następnego dnia mżawka zmniejszyła chwilowo ilość optymizmu uczestników wypadu, lecz za to można było zobaczyć inne piękno gór o poranku.





Później się rozpogodziło i na końcu trasy mieliśmy nawet słońce.

Zawsze mam tak, że mi pozostaje chęć dłuższego pobycia w górach :) ale tak już chyba jest ze wszystkim, co daje głęboki oddech i odskocznię od codzienności.


piątek, 21 października 2011

Rospuda kajakiem - polecam na wakacje

To oczywiście wspomnienia wakacyjne, bo jakoś czas wtedy jak i zaraz później na bieżąco nie pozwalał...
Tych, którzy tu czasem zaglądają, przepraszam za takie dłuższe przerwy - są one zależne tylko od moich możliwości fizycznych, które nie zawsze wystarczają jeszcze na robienie wpisów.

Tydzień na tej rzece regeneruje pod warunkiem odcięcia się - jak to tylko możliwe - od cywilizacji.
W paczce, jaką pojechaliśmy na ten czas, udawało się to całkiem nieźle :)

Start: Jezioro Rospuda w miejscowości Supienie



Na jeziorach kapitalne widoki i miejsca tyle, że aż miło sobie tak popatrzeć w dal. W takiej perspektywie oczy, a przynajmniej moje, świetnie odpoczywają. Poza tym to pierwsze momenty ciszy i to tak zupełnej, że gdyby nie podmuchy wiatru i odgłosy ptaków lub wioseł uderzanych o wodę, można mieć wrażenie zupełnej głuszy.

Po drodze mijaliśmy różne ciekawe i mniej ciekawe widoki, ale tak czy owak, w momencie, gdy się odpoczywa, wszystko jest świetną odskocznią od codzienności - zazwyczaj szybkiej i niesprzyjającej głębszym refleksjom.





A refleksjom sprzyjają też niecodzienne widoki, najlepiej, jak się je ma po przypłynięciu na nocleg :)





Po drodze wstąpiliśmy jednak w jedno kiedyś mocno cywilizowane miejsce, żeby sprawdzić powiedzenie "Wart Pac pałaca, a pałac Paca". 
Szkoda, że tylko okruchy z tego zostały, bo byłby to dziś na pewno niezły widok.







Można jeszcze wiele pisać i oglądać zdjęć, ale nie o to chodzi. Trzeba - jeśli ktoś tam do tej pory nie był - po prostu pojechać.
Ciągnie ta cisza i spokój, nawet, jeśli się tam już było. Nie przeszkadza za kilka lat znów pojechać, przypomnieć sobie to miejsce, bo pamięć ludzka jest ulotna, a ciało i duch potrzebują odpoczynku.






A na koniec polecam tło muzyczne w tym charakterze sielankowo-wypoczynkowym :)

sobota, 27 sierpnia 2011

Tatry Zachodnie - widok z wczoraj

Pogoda sierpniowa w końcu miesiąca łaskawsza, więc wczorajszy dzień był najlepszym do tego, by bez weekendowych tłumów wyjść sobie w góry, podelektować się widokami, ciszą i samą naturą na wysokościach.



Tym bardziej, że wakacyjne klimaty już się kończą, więc broniąc się przed myślą o rychłym ich końcu, uznałem, że najlepiej będzie po prostu gdzieś pojechać :)


Trasa nie była bardzo ambitna, choć udało się trochę przejść mimo niezbyt wczesnej godziny wyjścia... Zaczęliśmy w Dolinie Chochołowskiej i tam też zeszliśmy na koniec. Po drodze były: Trzydniowiański Wierch, KończystyWierch, Starorobociański Wierch i Ornak.





Co najbardziej mnie zaskoczyło, to widoczne już w Tatrach Zachodnich akcenty jesienne.




Czerwieniejące granie wzdłuż szlaków i gdzieniegdzie kwitnące już wrzosy.




I zostaje mi teraz postanowienie częstszego wyrywania się w góry. Jeśli się uda, to następne zdjęcia pojawią się też z Tatr, ale nieco dalej na południe. :)


wtorek, 23 sierpnia 2011

Jak po części mógł wyglądać średniowieczny Kraków..

Było to w pewnym sensie marzenie, które kiedyś mi się pojawiło w głowie, ale wydało niezbyt realne.
Chciałem kiedyś móc cofnąć się i zobaczyć, jak wyglądało średniowieczne życie w Krakowie, tak na co dzień.




Przechodząc kiedyś przez Rynek Główny zrozumiałem, że w pewnym sensie to, co właśnie widzę, ma wydźwięk średniowieczny.
Dotarło też do mnie, że niekiedy cywilizacja idzie sobie dalej, a ludzie ze swoimi pragnieniami i pomysłami po prostu zostają, tylko że zmieniają zewnętrzny wygląd, a w głębi bazują na tym samym, co np. przed 700 laty.



Wniosek nie jest zawiły, ale dla jasności wytłumaczę się z niego. Otóż przetrwały w nas, ludziach, chęci zaspokajania niskich potrzeb, sensacji (szarlatanerii) czy tego typu rzeczy, które dziś serwują nam brukowce lub telewizja w nieco mniej wymagających programach czy wręcz kanałach.




Ale to co pokazują zdjęcia, to właśnie pozostałości po średniowiecznej ulicy czy placu większego miasta, za czasów gdy nie było telewizji czy YouTube.
Może ktoś ma inne wnioski; mnie się to skojarzyło właśnie z tym - i zaspokoiło moją chęć (być może też niską) zobaczenia, jak w średniowieczu mógł wyglądać na co dzień Kraków. :)



PS.
Zdjęcia były robione jednego dnia w ciągu ok. pół godziny w okolicy Kościoła Mariackiego.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Dania - finał

Moja przerwa w blogu to wynik wielu spraw, czasem również dla mnie mało przewidywanych i zrozumiałych.

Na koniec relacji - choć mocno rozciągniętej w czasie - parę spraw, o których raczej się nie pisze (pomijam obiekty zabytkowe - o nich każdy sobie poczyta).
Część zdjęć (z innego aparatu) jak odkopię, to dokleję w najbliższym tygodniu.


Domki w Danii są przede wszytkim jednorodzinne - niewielkie, porównując do naszych polskich, można powiedzieć, że to raczej większe letniaki niż domy do całorocznego zamieszkania.



W środku bardzo oszczędne, z zewnątrz niezbyt urozmaicone, choć nie ma też nudy architektonicznej, a widać wielką dbałość o stronę estetyczną.


Mają jeszcze jeden ciekawy zwyczaj - podobnie jak Holendrzy nie używają firanek ani zasłon, a przy tym lubują się w oświetleniu mniejszymi lampami, ale za to w dużych ilościach i takie lampy często można widzieć wieczorem przez okna z wnętrza domu, czasem też stojące wręcz na oknie. Daje to ciekawe wrażenie - polecam samemu sprawdzić - wrażenie oczywiście. :)





Cmentarze w Danii to rzecz osobliwa. Nie widziałem kopenhaskiego, byłem natomiast w mieście Helsingor, na północ od stolicy. To, co tam zobaczyłem, mocno rozmijało się z moim wyobrażeniem. Absolutnie nie przypominają polskich, może i też dlatego, że większość ciał zmarłych jest poddawana kremacji po śmierci. Sam obraz tych miejsc jest wyjątkowy, bardziej spokojny i mnie raczej przypomina park niż miejsce wiecznego spoczynku. Może to dlatego, że śmierć to w Danii temat tabu - podobno mieszkańcy tego kraju nie mówią o tym, bo to nieprzyjemne.
[foto]


I jeszcze znaki drogowe - być może szczegół, ale mnie to zawsze dziwi i zwracam na takie rzeczy uwagę - normalne, że w każdym kraju są inne, tutaj znowu kolejne nowości - wersja miejsko-ograniczono-miejscowa.
[znak Helsingor]

Tak przy okazji - miałem możliwość być na niedzielnej mszy w Helsingorze - polskie przyzwyczajenia (zależy kto do jakiego kościoła i gdzie chodzi) to zupełnie inny świat. Tutaj, w mieście 50-tysięcznym jest ok. 40-50 osób na takiej mszy, z tego połowę stanowią obcokrajowcy z Afryki i Azji.
Samodzielność jednak tak małej wspólnoty jest godna podziwu - tutaj nawet ogłoszenia parafialne czyta przewodniczący rady parafialnej, a ksiądz jest tylko po to, by odprawić mszę, wyspowiadać lub udzielić innych sakramentów. U nas rzecz na razie nie do pomyślenia. A żeby było ciekawiej, to po mszy Ci ludzie spotykają się na herbacie i ciastku, zapraszając też tych, którzy są przypadkowo w kościele.





Praktyczne rzeczy - krótki poradnik kierowcy:
- wjazd na autostradę nie jest jak w Polsce drogą podporządkowaną, lecz równorzędną, więc trzeba uważać, bo o stłuczkę nietrudno,
- kierowcy w tym kraju jeżdżą bardzo przepisowo, również jeśli chodzi o ograniczenie prędkości, a agresywne czy niecierpliwe zachowania na drodze to coś niespotykanego,
- bardzo wysoki priorytet mają rowerzyści i piesi na pasach i skrzyżowaniach, może to być wyzwanie dla kogoś, kto nie jest do tego przyzwyczajony (bardzo duża ilość dróg rowerowych, ale świetnie oznaczonych na skrzyżowaniach - niebieskie tło drogi dla cyklistów),
- policja duńska stoi w różnych miejscach, a w miastach czasem policjant siedzi w samochodzie z przyciemnianymi szybami i robi zdjęcia fotoradarem; można też dostać taką fotografię z niezapiętymi pasami - krąży taka anegdota o Duńczyku, który wracał się dwa razy, bo radar zrobił mu zdjęcie mimo tego, że jechał z przepisową prędkością. Gdy zgłosił się na policję, dowiedział się, że chodziło o niezapięte pasy. :)  Widać, że poczucie sprawiedliwości u Duńczyków jest duże i tak samo egzekwowane są przepisy.
- mandaty są bardzo drogie, więc dosłownie nie opłaca się łamać przepisów - np. złe parkowanie 800 DKK, czyli ok. 400 zł.

Jeśli ktoś ma jakieś dodatkowe informacje, to komentarz mile widziany - oszczędzi to niespodzianek tym, którzy może to przeczytają przed przyjazdem do tego kraju.

Gdyby nie Wiesiek - baczny obserwator życia w Danii, specjalista od historii i obyczajów części tego kraju - połowy z tych informacji nie miałbym szans się dowiedzieć, bo żadna książka (tym bardziej zdawkowy przewodnik) nawet najlepiej napisana, nie oddaje charakteru narodu i jego codziennego życia. Drugi człowiek jest niezastąpiony.

czwartek, 2 czerwca 2011

Wojna i pokój - dwa różne światy

Czytałem trochę o wczorajszym wyroku w ostatniej sprawie polskich żołnierzy oskarżonych o zbrodnie wojenne. Przeglądając teksty, natknąłem się na blog dziennikarza, będącego w Afganistanie. Fakt, jest on cywilem, ale mimo tego przynajmniej sam widzi i doświadcza rzeczywistości wojennej - nie takiej, jaką znamy z literatury czy filmu o czasach II wojny, ale jednak wojennej. Polecam poczytać http://zafganistanu.pl/

Nie umiem tego jednoznacznie ocenić, zresztą tylko ci z Nangar Khel wiedzą, jak było naprawdę. Nie chcę być oskarżycielem ani obrońcą. Choć pewnie najłatwiej przyjąć jest którąś z opcji i być samozwańczym ekspertem z zaciętością udowadniającym swoją prawdę.
W takich przypadkach nasuwa mi się zasadnicza, pierwsza wątpliwość: kto z wypowiadających się zna tę rzeczywistość z własnego doświadczenia, że z taką pewnością i surowością się wypowiada? Kto choć przez miesiąc był w wojsku na przeszkoleniu w czasie pokoju, nie mówiąc o misji?
Mimo wszystko okoliczności sprawy i warunki, w jakich żyje człowiek nie są bez znaczenia.

Dzisiejsza informacja o śmierci kolejnego polskiego żołnierza zmusza kolejny raz do refleksji.
Niemniej jednak wydaje mi się, że niektórzy - szczególnie politycy - patrzą na wojsko jak na instrument, na którym można grać hymny na cześć swoje partii. A przecież to nie chłopcy, którzy w piaskownicy bawią się w strzelankę, a później idą grzecznie spać. W może przerysowanym stwierdzeniu to przecież płatni mordercy (opłacani z podatków obywateli), którzy mają bronić kraju i jego interesów. Czasem - jak widać - za cenę swojego życia i cierpienia najbliższych.

Uderza mnie przy okazji tego tematu - ale też w innych sytuacjach, głównie w mediach, również w komentarzach internautów - niezwykła dziś wiedza i doświadczenie spadające wręcz z nieba na większość ludzkości. Na naszych oczach powstają tłumy oświeconych sędziów, wręcz Salomonów...

Foto - z cytowanego bloga
fot. Marcin Wójcik

PS.
Jako uzupełnienie jednej z historii blogowych to saperach - artykuł o jednym z nich http://www.polityka.pl/kraj/1507080,1,historia-polskiego-zolnierza-rannego-w-afganistanie.read

wtorek, 24 maja 2011

W górach jest...

Miałem skończyć wpis o Danii, ale na razie zdjęcia z mojego analogowego (teraz już archaicznego) aparatu czekają lepszych dni, aż zostaną wywołane i zapisane na cd, żeby je tu wrzucić. Nie wspomnę o czasie, bo nie sposób mi teraz się zorganizować pod kątem zdjęć - ważniejsze i pilniejsze mnie gonią prawie bez przerwy.

Zaległości mam wielkie, ale powoli zacznę nadrabiać - dziś o ostatnich (choć już dłuższą chwilę temu zrealizowanych) wyjściach w góry.

Czasem przychodzi taki dzień w życiu mężczyzny, że musi zdobyć jakiś szczyt. :)



Poddając się takiej myśli długo już we mnie kiełkującej, pojechałem sobie raz na Babią - z ekipą znajomych, z zaskoczenia trochę... Na szlaku było idealnie - mało ludzi, pogoda słoneczna i w zasadzie wszystko, co tylko potrzebne do udanego wyjścia w góry (co też miało miejsce :).



Jak mi ten wyjazd pokazał, można być z ludźmi, a jednocześnie się wyciszyć i (paradoksalnie) odpocząć od ludzi. Zwłaszcza, gdy się można napatrzeć niecodziennym widokom, które raczej mogą przypominać nadziemską perspektywę. Wspomnę tylko, bo pisać o tym nie sposób, że piękno natury to cud niezwykły i od jakiegoś czasu mam wrażenie, że to naprawdę boskie dzieło.





Drugi raz - samemu w Tatry Zachodnie.
Był to początek maja, jak widać na załączonych zdjęciach :)



i taka górska wiosna:


A na górze już nieco inaczej - w zasadzie bez "nieco".


Jak widać, fale upałów przed dwoma tygodniami do Tatr jeszcze nie dotarły.
Szlaki też niezbyt tłoczne, można spokojnie przechodzić i pochodzić.
Polecam tuż po majowym weekendzie taki wypad, nawet jednodniowy, choć kto nocował w schronisku (dziś coraz bardziej przypominającym górskie hoteliki niż dawne schroniska), potwierdzi, że to wieka frajda wyjść sobie rano, popatrzeć na góry i spokojnie iść dalej szczytami, bez potrzeby ponownego wspinania się.


No i na koniec - zdobyłem się na wyczyn, który już dawno zamierzałem zrobić. Po latach chodzenia, w końcu Giewont miałem po drodze. Aż nie mogłem uwierzyć, że się udało i zrobiłem pamiątkowe zdjęcie:


Pomyłka - miało być to poniżej :)

niedziela, 27 marca 2011

Nieznośna szybkość bytu

Czasem mam wrażenie, że życie polega na przekonywaniu się, że można 
i czasem trzeba jeszcze więcej i szybciej... 
choć wydawało się, że już nie można...

niedziela, 13 marca 2011

Dania - cz. 2.

W końcu mam chwilę na następną część relacji - widać, że Duńczykiem raczej nie będę :)

Trochę o stolicy - jest bardzo ciekawa, ładna i można wiele w niej zobaczyć, choć powiem szczerze, że nastawiałem się na większe bogactwo architektoniczne miasta.
Ze względu na nadmorską lokalizację Kopenhagi, w mieście czuć trochę ten klimat, choćby przez kanały, które wciskają się do środka i trochę zwiększają przestrzeń i tak przestronnego miasta.
Czasem można mieć mylne wrażenie, że już się jest gdzieś na nabrzeżu, za którym jest już tylko morze, a tu okazuje się, że wcale nie, bo dalej są budynki i... kolejny kanał (lub coś w tym stylu - gdyby to porównać do ulicy, to byłaby to taka ślepa morska droga kończąca się w mieście).




Nie brakuje też budynków typowych dla budownictwa europejskiego, np. ratusz miejski



Przy atrakcjach, które posiada Kopenhaga, nie mogę zapomnieć o jednym z najstarszych na świecie parków rozrywki - Tivoli. Jest położony w samym centrum miasta, obok głównego dworca kolejowego. Jeśli chodzi o atrakcyjność wyglądu, to zdecydowanie polecam wieczór.



Dość dobrze zorganizowany transport mają mieszkańcy stolicy, która sprawnie połączona jest z miastami znajdującymi się w odległości 50 km od niej. Ja na duńskie warunki stosunkowo niedroga kolej jest w przyzwoitym stanie (nie mówię o porównywaniu do polskiej), jeździ punktualnie (w dni powszednie co 10 minut, weekendy co 20). Automaty biletowe są na każdej stacji, można płacić kartą - choć jest tu jeden podstawowy błąd: instrukcje tylko po duńsku, ale wtedy zawsze można nawiązać kontakt jakąś tubylczynią, która zazwyczaj bardzo dobrze mówi po angielsku i chętnie pomoże :)







Sprawy ostateczne u tych wyspiarzy mają się ciekawie - oficjalną religią wpisaną do konstytucji jest luteranizm i każdy Duńczyk automatycznie po urodzeniu wpisywany jest do tego kościoła. Jeśli jest innego wyznania rodzina musi sama zadbać o to, żeby wpisać się do swojego kościoła. Z przynależnością do określonej religii wiąże się obowiązek płacenia na dany kościół podatku. Co ciekawe, że jeśli się jest niewierzącym, to owszem nie płaci się  podatku na rzecz kościoła, ale podobno jest wtedy jakiś inny podatek - państwo czuwa :)

Kościół luterański - Birkerød k. Kopenhagi

Na koniec tego wpisu jeszcze coś o kuchni - rzecze to dla mnie bardzo interesująca.
Otóż przykładowe duńskie drugie śniadanie (Frokost) składa się z takiej kanapki jak poniżej. Wydaje się, że to nie jest tak całkiem dużo, przynajmniej jak na męski żołądek. Ale pozory mylą - na szczęście :)



Mieszkańcy Danii nie używają herbaty - a jeśli, to w celach leczniczych lub podobnych. Piją dużo kawy, czasem mleko no i piwo oczywiście, choć to ich narodowe do specjałów wielkich nie należy. Co ciekawe, nie mają szklanek, używają najczęściej filiżanek.





No i na koniec - przysmaki, czyli ciasteczka z cynamonem i czymś jeszcze (już nie pamiętam z czym). Rewelacja dla podniebienia i żołądka.




Jeszcze parę rzeczy ciekawostek zostało na ostatni wpis - mam nadzieję, że już niedługo pojawi się tutaj.

czwartek, 10 lutego 2011

...w państwie duńskim

Zaledwie minęło kilka dni od powrotu, a już czuję uciekające z pamięci detale.
Jest tego trochę, więc sobie i czytającym będę dawkował w rozsądnych ilościach. Dziś cz. 1.

Pierwsze wrażenie - już na lotnisku, ale też i później przez cały czas to porządek i spokój. Duńczycy wcale nie sprawiają wrażenia zbytnio przejmujących się życiem, a tym bardziej biegających; wręcz na odwrót; jak mówi mój znajomy: cenią sobie święty spokój. Przez parę dni ani w stolicy, ani poza nią, w innych mniejszych miastach, czy tym bardziej na prowincji, nie widziałem ani jednego Duńczyka, który gdzieś by się spieszył, nie mówiąc o podbiegnięciu, np. na przejściu dla pieszych. Tak przy okazji, bardzo dziwnie czuje się człowiek przyzwyczajony do tego, że zielone na przejściu zanim zniknie, pomruga choć ze dwa razy wcześniej. Tu nie ma tak - zielone i czerwone np. w połowie jezdni, ale bez paniki, czas jest dobrze wyliczony nawet dla tych, którzy wejdą trochę później.
Ale też przy przejściach dla pieszych czy przejazdach rowerów, kierowcy bezwzględnie się zatrzymują, są zawsze w sytuacji podporządkowanej - na początku trudno w to uwierzyć :)



No i rowery - druga Holandia. W zasadzie w samej Kopenhadze, jak na tę porę roku, to bardzo dużo. Do tego tyle ścieżek rowerowych - dwupasmówek - że aż się chce jeździć. Tak samo pomiędzy małymi miejscowościami, zamiast chodników, ścieżki rowerowe.
Być może wiąże się to z inną cechą tej nacji - oszczędnością. Są tak oszczędni, że nawet pieniądze mają oszczędne - z dziurką w środku (monety od 1 do 5 koron).




Inna sprawa, że po wojnie w latach pięćdziesiątych, w Danii była straszna bieda. Wtedy też miał miejsce początek pierwszej emigracji, zwanej buraczaną. Duńczycy jedli wtedy przede wszystkim buraki i nimi płacili tym, którzy u nich pracowali. Podobno właśnie ten okres był dla nich szkołą oszczędności, którą do dziś pamiętają. Ma to o tyle ciekawy skutek, że w zasadzie nie biorą kredytów. Domy, samochody i inne rzeczy kupują z oszczędności. Jest w tym też spore ułatwienie - na początku każdy Duńczyk płaci bardzo małe podatki, które rosną wraz z czasem zatrudnienia. To pozwala najpierw na tzw. dorobienie się, a później, kiedy już pieniędzy mniej człowiekowi potrzeba, na opłaty, które pobiera państwo.




Symbolem Kopenhagi jest syrenka - ciekawe, czy warszawska była wcześniej?
W każdym razie jest to najpopularniejsza hostessa duńska, bo w tym narodzie rywalek nie ma za wiele, a szkoda :)

C.D.N.

Cały wpis - we wszystkich częściach - dedykuję Wieśkowi, z podziękowaniem.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Tyle czasu minęło...

... a tymczasem:
1. nie mam czasu na wiele spraw (w tym bloga - czego żałuję),
2. nadal zadziwia mnie ludzka głupota (są tacy, którzy nie chcą niczego się nauczyć - również życiowo - i jeszcze się denerwują, gdy czegoś się od nich wymaga; czytaj: pokutujący roszczeniowy stosunek to otaczającego świata),
3. coraz częściej niektórzy ludzie myślą, że postęp cywilizacyjny polega tylko na umiejętności obsługi coraz nowszych urządzeń i znajomości technologii, przy zupełnym skretynieniu osobowościowym, nie mówiąc o wyższych wartościach humanistycznych.
"Dziwny jest ten świat"...