Słuchając ostatnio paru piosenek i patrząc, jak młodzi szaleją na ich punkcie, zastanawiam się, czy aby nie jest to jakieś manipulowanie - no bo przecież bardzo łatwo jest nakręcać człowieka emocjami. A że młodzi - choć nie zdają sobie z tego sprawy - głównie działają na emocjach, nie mówię czy pozytywnych czy negatywnych, to przecież jedna czy druga piosenka, promująca jakiekolwiek wartości, jest powolnym, często nieświadomym, sugerowaniem sposobu działania, przez podskórnie aplikowanie slogany. Dziś dochodzą do tego sugestywne wideoklipy i cały show, jaki towarzyszy muzyce.
[Dawniej wystarczało zaśpiewać i to porywało - dziś chyba niektórzy wykonawcy stracili siłę przekazu albo wewnętrznie są na tyle puści, że muszą dodawać do muzyki, żeby zainteresowała]
Młodość - choć dziś coraz częściej zmuszana do pozbywania się swojej beztroski - nadal w kwestii kultury masowej jest podatna na wpływy, jak młoda roślina, której gałązki można mocniej zginać i nie złamać.
Z mojej fatalistycznej zadumy wyrwała mnie konfrontacja ze swoją młodością.
Przypomniałem sobie czasy mojej podstawówki czy szkoły średniej - dokładnie tak samo reagowałem na ówczesne hity - wtedy na topie byli: Sabrina, Samanta Fox, Pet Shop Boys, Madonna, Sandra, Quinn czy krajowe Budka Suflera, Kombi, Chłopcy z Placu Broni.
Młodzi niewiele się zmieniają. Na ile sami dadzą się zmienić przez zmieniające się mody? Chyba na tyle, na ile zostaną ukształtowani przez rodziny, rówieśników i zobaczą, co im to w życiu daje.
Oczywiście czasy mają na to wpływ, ale kilka kwestii jest prawie identycznych. Trochę mi to nasuwa analogię do krajobrazu, który zmienia się w szczegółach, ale zarys terenu zostaje ten sam; mimo że opady, roślinność i inne elementy występują w różnym natężeniu.